poniedziałek, 1 czerwca 2015

Nowa jakość ciszy



 
Są takie chwile w życiu bibliotekarza, że nadmiar cyfr powoduje zaburzenia wzroku a palce przestają trafiać w odpowiednie klawisze kalkulatora i okazuje się jakimś cudem, że 2 +2 = 5 a litery alfabetu złośliwie zmieniają kolejność. Chwytamy nerwowo za ucho kubka i zaglądamy do środka – pusto, kawa dawno się skończyła…Pora zatem przerwać na chwilę ten maraton liczenia, zaparzyć nową kawę i…usłyszeć coś innego niż stukot kalkulatora i szmer suniętego po papierze ołówka…ale co? Muzyka! W bibliotece? Nie łatwo jest znaleźć tło muzyczne do pracy, tak by nie przeszkadzało, nie drażniło, nie zagłuszało i nie płoszyło czytelników – niestety ciężki metal odpada ( ku mojemu ubolewaniu).


Jak wiadomo cisza to słowo, które przywarło dość mocno do biblioteki, dawniej ciszę trzeba było zachować obowiązkowo, rygorystycznie i bezwzględnie, teraz jest nieco inaczej. Biblioteka jest troszkę inna niż kiedyś, ciągle się zmienia, tak jak świat wokół, jak nasi czytelnicy. Ci którzy szukają spokojnego, wygodnego miejsca by w skupieniu uczyć się i czytać, odnajdą je w naszej bibliotece, lecz jest tu miejsce i czas także na rozmowy, dyskusje, emocje…często też na zabawę, bywa że przestrzeń w naszej bibliotece wypełnia zgiełk i wrzawa dziecięca. Lubię patrzeć na niepohamowaną radość i zachwyt dzieci, które nagle znalazły książkę o swoim ulubionym bohaterze, lubię słuchać kiedy z zapałem i przejęciem opowiadają o tym, jak im minął dzień. Myślę sobie wtedy, że tego bezpretensjonalnego sposobu postrzegania świata moglibyśmy się uczyć od naszych najmłodszych miłośników literatury. Mówienie szeptem i chodzenie na palcach wśród regałów nie jest konieczne, nie trzeba też zawsze hamować ekspresji emocji, warto jednak zwrócić uwagę, kto oprócz nas korzysta z biblioteki i uszanować także potrzeby innych.


Jednym hałas przeszkadza w skupieniu, innych drażni martwa cisza…Ja sama jestem miłośnikiem muzyki, nie ukrywam też że głośne jej słuchanie sprawia mi najwięcej przyjemności. To niezdrowe - niezaprzeczalny to fakt! Szkodzi na słuch lecz na skumulowane złe emocje gdzieś we mnie działa jak cudowny lek! Na tysiące różnych ludzkich nastrojów i humorów mamy miliony odpowiednich temu piosenek, które załagodzą wszelkie troski, rozładują napięcia, ukoją smutek, dadzą upust euforii, wyrzucą z nas gniew… Chyba, gdyby było to możliwe, zamiast leków, na receptach wypisywałabym tytuły piosenek, np. „Na jesienną depresję – album Rhythms del mundo – nieprzerwanie raz dziennie, zażywać przez tydzień”


W chwilach twórczej niemocy, w naszej bibliotece mamy zawsze w zanadrzu swoisty lek na tę specyficzną dolegliwość, a jest nim muzyka niezwykłego duetu z Norwegii Kings of Convenience. Włączamy cichutko ich ostatni, nasz ulubiony album, i nagle serce zaczyna miarowiej bić w rytm delikatnej bossa novy. Królowie wygody to dwójka muzyków, którzy łączą harmonijnie swe subtelne głosy do akustycznego akompaniamentu gitar. Spotkali się w wieku 11 lat w Bergen, pod nazwą King of Convenience zaczęli tworzyć w roku 1999. Wydali 4 albumy, Declaration of dependence to ich ostatni album. Ich muzyka działa kojąco i przywołuje mi w pamięci obrazy rozkwitającej wiosny, a spokojne kompozycje gitarowe wcale nie usypiają, dają wytchnienie, ale i pozytywny impuls do kolejnych szalonych pomysłów. I nagle z monotonii liczenia wybawiają nas te delikatne dźwięki a przyjemny rytm niesie ze sobą słońce z południowych krain…zachęcam każdego do tej wykwintnej uczty muzycznej jaką fundują nam panowie z Kings of Convenience. Jest bardzo inspirująca i relaksująca zarazem, pomaga skupić myśli i zachęcić mózg do kolejnej liczbowej gimnastyki oraz sprawia, że podrygując nieco odkładamy zwrócone świeżo przez czytelników książki na odpowiednie miejsce…


Muzyka i biblioteka to całkiem niezły duet, bo muzyka potrafi też być ciszą, a cichy to inny głośny….a na naszej wiekowej lecz nie tracącej koloru wykładzinie dywanowej można sunąć tanecznym krokiem między regałami książkowymi, niesłyszalnie, niepostrzeżenie…


Krysia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz