Tym
razem nie napiszę o bibliotece. Nie będzie też o literaturze, ani o kulturze –
nic z tych rzeczy. Dziś będzie poważniej, niż zwykle. Być może najpoważniej…
Jakiś czas temu otrzymałam zadanie, by przeprowadzić wywiad w
instytucji, która dla niektórych jest niczym nie znaczącym słowem a dla drugich miejscem, mogącym stanowić ucieczkę i schronienie.
Wywiad, który przeprowadziłam wraz ze znajomym
kolegą, odbył się w noclegowni, a dokładniej określając (według nowych
przepisów), w Schronisku dla Osób Bezdomnych.
Placówka ta już z samej
nazwy nie kojarzy się z czymś miłym, z czymś pozytywnym. Jadąc tam, nastawiona
byłam na różne odczucia, choć do końca nie wiedziałam czego mogę się
spodziewać, ponieważ była to moja pierwsza wizyta w „takim” miejscu.
Sam budynek raczej
skromny, pobudowany gdzieś na uboczu. Nie zachęca, by do niego wejść. Jest
szary, nie prowokuje swoim wyglądem a jeszcze kilkudniowy, zmarznięty śnieg wokół i trzaskający mróz dodatkowo odpychają.
Odpychają mnie, ale czy to znaczy, że innych również?
Otóż nie. Znajdują się tam
różni ludzie. Każdy jest inny: pod względem wieku, pod względem życiowych
doświadczeń, pod względem charakteru i innych cech, których nie sposób
wymienić. To ludzie, którzy trochę pogubili się w życiu, stracili swoje rodziny
lub sami z własnej nieprzymuszonej woli, opuścili swoje domy. Niektórzy z nich
to alkoholicy (chyba nawet większość), którzy zapragnęli wolności. Niestety
wolność często ma różne definicje, a każdy może ją interpretować indywidualnie, po swojemu.
[źródło: Internet]
Wchodzisz do placówki i
czujesz zapach, jakby niewypranych skarpet…
Wśród trzydziestu czterech
osób tam przebywających, jest i kobieta. Lat około 30., choć po twarzy widać,
że zmęczona jest życiem, bez błysku w oczach, niewyspana.
Jest i młody chłopak
(najmłodszy, który tam zamieszkuje). To chłopak, który prowadzi życie „tułacze”
po całej Polsce, śpi na przystankach, dworcach a zimą, kiedy już nie może sam
dać rady, szuka schronienia właśnie w takich miejscach. Dlaczego wybrał takie życie? Trudne pytanie...
Wewnątrz jest świetlica a w niej duży stół, telewizor, dalej mała kuchenka i pokoje wzdłuż długiego korytarza. Miałam okazję zobaczyć jeden, tzw. „wzorowy
pokój”. Bardziej przypominał mi on salkę szpitalną, gdzie stały metalowe szafki a przy
ścianach dwa łóżka. „Domowy” charakter tego pokoju, nadawał tylko mały dywanik
po środku oraz firanki w oknach.
Tamtejsi mieszkańcy,
patrzyli dziwnie. Nie zapomnę ich wzroku, zdziwienia, jakby chcieli zapytać:
„Po co tu przyszłaś?, Co chcesz uzyskać?” i wreszcie „Nie pasujesz tutaj! I
schowaj, do cholery ten aparat!”…
Mój pobyt nie trwał tam długo. Czułam się, jakbym weszła do całkiem
innego świata. Było mi przykro i żal, że takie miejsca istnieją, choć gdyby nie
takie miejsca, gdzie podzialiby się ci ludzie?
Dodam jeszcze, że nie ma tam żadnych luksusów, komfortu.
Wszystko po to, aby nikogo nie przyzwyczajać do tego miejsca oraz by
ich zmobilizować do opuszczenia schroniska, znalezienia pracy, powrotu do
prawdziwego domu.
Ci, którzy tam pomieszkują, muszą
wstawać codziennie o 6 rano, ścielić swoje łóżka a potem są im przydzielane różne prace. Nie
żyją ze sobą w serdecznej atmosferze, nie przyjaźnią się. Wręcz przeciwnie,
panuje tam walka o przetrwanie (walka o kromkę chleba, o jogurt, o cokolwiek).
Serce ci pęka, bo to na
pozór mili ludzie. Każdy odpowiada dzień dobry, widać na ich twarzach minimalny uśmiech, ale z drugiej strony, daje się wyczuć w nich pustkę i tęsknotę - za kimś, za czymś...
Z poczucia jakiegoś
wewnętrznego „wstydu”, że mam dom, rodzinę, pracę, zrobiłam tylko jedno zdjęcie
wewnątrz budynku. Na więcej nie miałam odwagi.
Żeby tam pracować, musisz
być twardy. Nie mogą cię ponosić emocje, nie możesz współczuć, bo tylko
pogorszysz sytuację.
Choć wychodzisz z
noclegowni i wydaje ci się, że zostawiasz gdzieś za sobą tych ludzi, to miejsce,
to jednak ten widok nigdy nie ucieknie ci z pamięci. Tego się nie zapomina…
Agnieszka