Moja miłość do literatury górskiej zaczęła się gdy
przypadkowo trafiłam na książki Jona Krakauera. Tak się złożyło, że pierwsza
wcale nie była o górach, a to od niej wszystko się zaczęło. Była to książka Into the Wild, literatura faktu i
ciekawa choć smutna historia. Into the Wild opowiada o Chrisie McCandlessie,
który szukał swoich ideałów na łonie natury, z dala od cywilizacji. Udał się na
Alaskę lecz zderzenie z dziką naturą okazało się dla niego zgubne. Film, który
powstał na podstawie książki w reżyserii Seana Penna jest także wart polecenia.
Piękne zdjęcia oraz świetna ścieżka dźwiękowa w wykonaniu Eddiego Veddera
tworzą cudowne tło tej historii.
Wraz z In to
the Wild pożyczyłam od znajomych także inną książkę Krakauera, za którą
zabrałam się natychmiast po przeczytaniu pierwszej. Ta książka była o górach a
właściwie o jednej górze, nosiła tytuł Into
thin air (Wszystko za Everest). Sam Krakauer poza tym że jest pisarzem,
dziennikarzem to jest też alpinistą. Pisze tak by podtrzymać napięcie, ze szczyptą
sensacji, być może dlatego tak wciągająca jest lektura. Potem zaczęłam sięgać
po inne tego typu książki: K2. Triumf i
tragedia (Jim Curran), Wspinaczka
(Anatolij Burkiejew), Mieszane uczucia
(Greg Child), Długi film o miłości
(Jacek Hugo Bader), Seria: Polskie
Himalaje (Wydanie gazety wyborczej). Zarywałam noce by czytać o serakach,
szczelinach na lodowcu, atakach szczytowych, poręczówkach, lawinach…
I w końcu Dotknięcie pustki – książka, która dotąd
wywarła na mnie największe wrażenie. Joe Simpson w Dotknięciu pustki opowiada swoją wyprawę w peruwiańskie Andy, na
którą wybrał się wraz z przyjacielem by wejść na dotąd niezdobytą Siula
Grande. Jest to niesamowita historia o odwadze, przyjaźni, miłości do gór i
niebywałej woli przetrwania. Pamiętam że czytałam ją latem w 30 stopniowych
upałach o których udawało mi się całkowicie zapominać myślami będąc w świecie lodowych
ścian, i nawisów śnieżnych. Z początku książka wymaga by wysilić wyobraźnię,
szczególnie gdy pojawiają się fachowe terminy i trudno zobrazować sobie
krajobraz surowych szczytów Andów pokrytych śniegiem, który tworzy różne formy i
konstrukcje – to kominy, to nawisy, to żleby, garby, rynny itp. Ale gdy już
trochę pogimnastykujemy wyobraźnię to właściwie czujemy jakbyśmy tam byli, wraz z
bohaterami zdobywamy górę, która stawia coraz większe wyzwania, zaskakuje,
przeraża. Po jej zdobyciu, gdy już wydawało się że największe trudności zostały
przez wspinaczy pokonane, że teraz to już bułka z masłem, że właściwie
pozostaje prosta droga w dół, jedno zachwianie i Joe łamie nogę. No dobra, od
złamanej nogi się nie umiera… chyba że jest się na wysokości kilku tysięcy
metrów w pionowej ścianie pokrytej lodem i kruchym śniegiem… Nie ma windy, nie ma
schodów, ani kolejki linowej, jest za to dotknięcie pustki. Czytając odczuwa się
emocje opisywane przez bohaterów wydarzenia. Niewiarygodne stają się ich
zmagania z bezlitosną naturą. Opis samotności i strachu w krajobrazie niemal
księżycowym, tak dalekim od ciepłego domu, przyprawia o dreszcz.
Alpiniści to
bardzo specyficzne środowisko - indywidualiści, trochę szaleńcy, niektórzy nazywają
ich samobójcami (!) Okazuje się, że to także często świetni pisarze. Polecam
literaturę górską nie tylko tym zakochanym w górach, ale też każdemu kto lubi
dreszczyk emocji, thriller bez zarzynania się siekierą za to z pięknymi widokami
zapierającymi dech w piersi, z walką ale z własnymi słabościami. Polecam też ją
tym, którzy lubią niewiarygodne lecz prawdziwe historie, troszkę adrenaliny i
ryzyka, bez wychodzenia z domu. A może właśnie kogoś zachęci do tego by z domu
wyjść, poza wieś, poza miasto, gdzieś tam…
Krysia