wtorek, 26 lipca 2016

Z książką w plecaku


   Moja miłość do literatury górskiej zaczęła się gdy przypadkowo trafiłam na książki Jona Krakauera. Tak się złożyło, że pierwsza wcale nie była o górach, a to od niej wszystko się zaczęło. Była to książka Into the Wild, literatura faktu i ciekawa choć smutna historia. Into the Wild opowiada o Chrisie McCandlessie, który szukał swoich ideałów na łonie natury, z dala od cywilizacji. Udał się na Alaskę lecz zderzenie z dziką naturą okazało się dla niego zgubne. Film, który powstał na podstawie książki w reżyserii Seana Penna jest także wart polecenia. Piękne zdjęcia oraz świetna ścieżka dźwiękowa w wykonaniu Eddiego Veddera tworzą cudowne tło tej historii. 


 


Wraz z In to the Wild pożyczyłam od znajomych także inną książkę Krakauera, za którą zabrałam się natychmiast po przeczytaniu pierwszej. Ta książka była o górach a właściwie o jednej górze, nosiła tytuł Into thin air (Wszystko za Everest). Sam Krakauer poza tym że jest pisarzem, dziennikarzem to jest też alpinistą. Pisze tak by podtrzymać napięcie, ze szczyptą sensacji, być może dlatego tak wciągająca jest lektura. Potem zaczęłam sięgać po inne tego typu książki: K2. Triumf i tragedia (Jim Curran), Wspinaczka (Anatolij Burkiejew), Mieszane uczucia (Greg Child), Długi film o miłości (Jacek Hugo Bader), Seria: Polskie Himalaje (Wydanie gazety wyborczej). Zarywałam noce by czytać o serakach, szczelinach na lodowcu, atakach szczytowych, poręczówkach, lawinach…
I w końcu Dotknięcie pustki – książka, która dotąd wywarła na mnie największe wrażenie. Joe Simpson w Dotknięciu pustki opowiada swoją wyprawę w peruwiańskie Andy, na którą wybrał się wraz z przyjacielem by wejść na dotąd niezdobytą Siula Grande. Jest to niesamowita historia o odwadze, przyjaźni, miłości do gór i niebywałej woli przetrwania. Pamiętam że czytałam ją latem w 30 stopniowych upałach o których udawało mi się całkowicie zapominać myślami będąc w świecie lodowych ścian, i nawisów śnieżnych. Z początku książka wymaga by wysilić wyobraźnię, szczególnie gdy pojawiają się fachowe terminy i trudno zobrazować sobie krajobraz surowych szczytów Andów pokrytych śniegiem, który tworzy różne formy i konstrukcje – to kominy, to nawisy, to żleby, garby, rynny itp. Ale gdy już trochę pogimnastykujemy wyobraźnię to właściwie czujemy jakbyśmy tam byli, wraz z bohaterami zdobywamy górę, która stawia coraz większe wyzwania, zaskakuje, przeraża. Po jej zdobyciu, gdy już wydawało się że największe trudności zostały przez wspinaczy pokonane, że teraz to już bułka z masłem, że właściwie pozostaje prosta droga w dół, jedno zachwianie i Joe łamie nogę. No dobra, od złamanej nogi się nie umiera… chyba że jest się na wysokości kilku tysięcy metrów w pionowej ścianie pokrytej lodem i kruchym śniegiem… Nie ma windy, nie ma schodów, ani kolejki linowej, jest za to dotknięcie pustki. Czytając odczuwa się emocje opisywane przez bohaterów wydarzenia. Niewiarygodne stają się ich zmagania z bezlitosną naturą. Opis samotności i strachu w krajobrazie niemal księżycowym, tak dalekim od ciepłego domu, przyprawia o dreszcz.



Alpiniści to bardzo specyficzne środowisko - indywidualiści, trochę szaleńcy, niektórzy nazywają ich samobójcami (!) Okazuje się, że to także często świetni pisarze. Polecam literaturę górską nie tylko tym zakochanym w górach, ale też każdemu kto lubi dreszczyk emocji, thriller bez zarzynania się siekierą za to z pięknymi widokami zapierającymi dech w piersi, z walką ale z własnymi słabościami. Polecam też ją tym, którzy lubią niewiarygodne lecz prawdziwe historie, troszkę adrenaliny i ryzyka, bez wychodzenia z domu. A może właśnie kogoś zachęci do tego by z domu wyjść, poza wieś, poza miasto, gdzieś tam…

Krysia