wtorek, 14 lutego 2017

Z zupełnie innej (nie) bajki.

Tym razem nie napiszę o bibliotece. Nie będzie też o literaturze, ani o kulturze – nic z tych rzeczy. Dziś będzie poważniej, niż zwykle. Być może najpoważniej…

            Jakiś czas temu otrzymałam zadanie, by przeprowadzić wywiad w instytucji, która dla niektórych jest niczym nie znaczącym słowem a dla drugich miejscem, mogącym stanowić ucieczkę i schronienie.
Wywiad, który przeprowadziłam wraz ze znajomym kolegą, odbył się w noclegowni, a dokładniej określając (według nowych przepisów), w Schronisku dla Osób Bezdomnych.
Placówka ta już z samej nazwy nie kojarzy się z czymś miłym, z czymś pozytywnym. Jadąc tam, nastawiona byłam na różne odczucia, choć do końca nie wiedziałam czego mogę się spodziewać, ponieważ była to moja pierwsza wizyta w „takim” miejscu.

Sam budynek raczej skromny, pobudowany gdzieś na uboczu. Nie zachęca, by do niego wejść. Jest szary, nie prowokuje swoim wyglądem a jeszcze kilkudniowy, zmarznięty śnieg wokół i trzaskający mróz dodatkowo odpychają. Odpychają mnie, ale czy to znaczy, że innych również?
Otóż nie. Znajdują się tam różni ludzie. Każdy jest inny: pod względem wieku, pod względem życiowych doświadczeń, pod względem charakteru i innych cech, których nie sposób wymienić. To ludzie, którzy trochę pogubili się w życiu, stracili swoje rodziny lub sami z własnej nieprzymuszonej woli, opuścili swoje domy. Niektórzy z nich to alkoholicy (chyba nawet większość), którzy zapragnęli wolności. Niestety wolność często ma różne definicje, a każdy może ją interpretować indywidualnie, po swojemu.




[źródło: Internet]



Wchodzisz do placówki i czujesz zapach, jakby niewypranych skarpet…
Wśród trzydziestu czterech osób tam przebywających, jest i kobieta. Lat około 30., choć po twarzy widać, że zmęczona jest życiem, bez błysku w oczach, niewyspana. 
Jest i młody chłopak (najmłodszy, który tam zamieszkuje). To chłopak, który prowadzi życie „tułacze” po całej Polsce, śpi na przystankach, dworcach a zimą, kiedy już nie może sam dać rady, szuka schronienia właśnie w takich miejscach. Dlaczego wybrał takie życie? Trudne pytanie...
Wewnątrz jest świetlica a w niej duży stół, telewizor, dalej mała kuchenka i pokoje wzdłuż długiego korytarza. Miałam okazję zobaczyć jeden, tzw. „wzorowy pokój”. Bardziej przypominał mi on salkę szpitalną, gdzie stały metalowe szafki a przy ścianach dwa łóżka. „Domowy” charakter tego pokoju, nadawał tylko mały dywanik po środku oraz firanki w oknach.
Tamtejsi mieszkańcy, patrzyli dziwnie. Nie zapomnę ich wzroku, zdziwienia, jakby chcieli zapytać: „Po co tu przyszłaś?, Co chcesz uzyskać?” i wreszcie „Nie pasujesz tutaj! I schowaj, do cholery ten aparat!”…

Mój pobyt nie trwał tam długo. Czułam się, jakbym weszła do całkiem innego świata. Było mi przykro i żal, że takie miejsca istnieją, choć gdyby nie takie miejsca, gdzie podzialiby się ci ludzie?
Dodam jeszcze, że nie ma tam żadnych luksusów, komfortu. Wszystko po to, aby nikogo nie przyzwyczajać do tego miejsca oraz by ich zmobilizować do opuszczenia schroniska, znalezienia pracy, powrotu do prawdziwego domu.
Ci, którzy tam pomieszkują, muszą wstawać codziennie o 6 rano, ścielić swoje łóżka a potem są im przydzielane różne prace. Nie żyją ze sobą w serdecznej atmosferze, nie przyjaźnią się. Wręcz przeciwnie, panuje tam walka o przetrwanie (walka o kromkę chleba, o jogurt, o cokolwiek).
Serce ci pęka, bo to na pozór mili ludzie. Każdy odpowiada dzień dobry, widać na ich twarzach minimalny uśmiech, ale z drugiej strony, daje się wyczuć w nich pustkę i tęsknotę - za kimś, za czymś...

Z poczucia jakiegoś wewnętrznego „wstydu”, że mam dom, rodzinę, pracę, zrobiłam tylko jedno zdjęcie wewnątrz budynku. Na więcej nie miałam odwagi.
Żeby tam pracować, musisz być twardy. Nie mogą cię ponosić emocje, nie możesz współczuć, bo tylko pogorszysz sytuację.

Choć wychodzisz z noclegowni i wydaje ci się, że zostawiasz gdzieś za sobą tych ludzi, to miejsce, to jednak ten widok nigdy nie ucieknie ci z pamięci. Tego się nie zapomina…

Agnieszka 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz